W wydaniu religijnym: komunia podawana jest w formie kawałka ciasta; w wydaniu świeckim: klasycznym komunistycznym zawołaniem jest hasło „Pracy i chleba!”. Polskim zwyczajem bochen krzyżuje się, upuszcza na ziemię, całuje w czasie podniesienia, a następnie karmi nim bociana. Fundamentalnym zadaniem wspólnoty jest pozyskiwanie i dystrybucja różnych form pieczywa – co do tego nie ma wątpliwości. Czynność tego rodzaju pisma religijne nazywają „rozdzielaniem chleba”. W świeckiej i uniwersalnej formie mowa o „rozdzielczości chleba”.
W naukach społecznych daną wspólnotę określa się jednak nie przez pryzmat podziału żywności, lecz na podstawie podzielanych przez jej członków wartości i norm, które w jakiś sposób składają się na tożsamość wspólnoty. Ważna jest również jednostkowa świadomość przynależności do większego, ponadjednostkowego bytu i chęć podtrzymywania tej przynależności. Budulec zakotwiczony jest w świecie idei, choć jak najbardziej praktyczny, bo przejawia się w działaniach, formach spędzania czasu i tematach do rozmów. Warto mieć w pamięci cios, jaki Heglowi zadał Marks: jeśli uznamy, że idee są ważniejsze od materii, pozbawiamy się możliwości badania ich fundamentów. Nie wiemy, czy są głębokie, poprawnie wylane, zabezpieczone przed mrozem i wilgocią itd. Zapominanie o materialnym wymiarze wspólnoty, o tym, że powinna opierać się również na dystrybuowaniu dóbr (różnego rodzaju), to błąd: jeśli nie teoretyczny, to na pewno praktyczny. Wspólnotowe podzielanie wartości nie przetrwa długo, jeśli wszyscy i wszystkie nie będziemy mieć zapewnionego dostępu do rzeczy.
Związek między wspólnotą wirtualną a materialną niezmiennie dostrzega prawica. Na właściwe sobie sposoby stygmatyzuje i wyklucza tych, którzy z różnych powodów kromek chleba nie posiadają: bezrobotnych i biednych moralną dyscypliną albo kopniakiem zagania się „do roboty”. Ci, którzy prowiant mają, atakowani są z drugiej flanki: imigranci i odszczepieńcy bici bądź opluwani są za rzekome przestępstwa wobec idei. Los niewłączonych we wspólnotę w obu wymiarach nie jest godny pozazdroszczenia. Szowinizm państwa dobrobytu, uporczywa choroba trapiąca nasze czasy, to synonim prawicy: zwinięcie w jedno wykluczenia z dostępu do wspólnoty jako sieci dystrybucji wartości symbolicznych oraz jako sieci dystrybucji wartości odżywczych. Efektem tego zwinięcia jest, rzecz jasna, pięść. Odmawia się pomocy ze względu na kulturę potrzebujących, odrzuca się kulturę ze względu na potrzeby ją reprezentujących. W obliczu kryzysu i zagrożenia dobrostanu wspólnoty prawica odpowiada nie splątywaniem mocniejszych sieci dystrybucji, lecz ich zawężaniem, wzmacnianiem kontroli i nadzoru.
Co być może zaskakujące, po przeciwnej stronie politycznej ziemi niczyjej również praktykowane są rytuały zawężania wspólnot. Przez długi czas uwagę zwolenników zmiany świata na bardziej rozsądny skupiały sposoby na możliwie płaską organizację wspólnoty. Produkowali oni rozważania nad różnymi idealnymi formami demokracji bezpośredniej bądź uczestniczącej, sposobami zarządzania różnorodnością i ochrony różnic, wyrównywaniem szans w dostępie do władzy i rozpraszaniem odpowiedzialności. Krytykowali również z wielką gorliwością nierównościowe nawyki, których nie chcemy przecież wnosić do wspólnego domu jak błota na podeszwie. Przyjmowali, że egalitarna czystość wewnętrzna wspólnoty jest światłem, które nawróci niewiernych i odmieni oblicze ziemi. Ich punktem odniesienia były rewolucyjne komuny albo nieskażone kapitalizmem odległe plemiona. Nietrudno zauważyć, że ten styl budowania utopii jest na wskroś zachowawczy. Po pierwsze, za wzór bierze historycznie ulotne byty. Po drugie, sam takie ulotne byty stara się organizować. Płomień demokratycznej rewolucji zwrócony jest tu bowiem nie ku światu, lecz ku swoim, ku tym, którzy już są po właściwej stronie. Rodzi to oczywiste problemy przy próbach ekspansji: potencjalni rekruci nie posiadają adekwatnego systemu norm i wartości, zatem trudno powierzyć im odpowiedzialność za wspólnotę. Gdy założycielska grupa słabnie, a brak równie oddanych następców, cała rzecz się rozpada. Problem rozszerzania sieci i zmniejszania progu wejścia to, być może, jeden z najpoważniejszych problemów politycznych naszych powikłanych czasów: niezależnie od tego, czy chodzi o państwa, narodowości, lokalne wspólnoty, związki zawodowe, czy o inne awangardy.
Rzecz jasna, nie neguję tu społecznej przygody, jaką oferują tymczasowe strefy autonomiczne. Biorąc pod uwagę mizerną trwałość naszych egzystencji, mogą to być dla nas jedyne chwile prawdziwie wolnej rozrywki. Chwilowa wspólnota jest lepsza niż żadna, czego najlepszym dowodem popularność niedzielnych seansów organizowanych przez Kościół katolicki i jego odpowiedniki w inne dni tygodnia.
* * *
Nietrudno dostrzec, że kultura polska nie jest urządzona w sposób szczególnie sprzyjający wspólnotowości. Hierarchia i nierówny dostęp do kultury to przysłowiowa codzienna kromka chleba. Państwo polskie nie jest specjalnie kulturalne, choć i tak możemy być wdzięczni losowi, że niektóre publiczne instytucje nie zostały sprywatyzowane i przerobione na dyskonty, a wciąż istnieją. Władze religijne zarządzają raczej przez ustanawianie granic i progów dostępu niż poszerzanie granic wspólnego. Nierówności w dostępie do kultury potęgują podziały ideowe. Wyłączenie z materialnych obiegów rozbija obiegi norm i wartości, a normy i wartości służą kultywowaniu klasowych tożsamości zamiast być impulsem do demokratyzacji. Robienie z kultury narzędzia różnicy, budowania barier jest raczej częścią problemu niż jego rozwiązaniem. Zimna wojna o bułkę między sztuką a społeczeństwem ustępuje, na szczęście, innym formom kontaktu; dokonują się liczne wymiany na rogatkach. Niestety, kanały dystrybucji wciąż nie są dostatecznie drożne. Co możemy z tym zrobić? Odpowiedzi są różne. Praktyka Rozdzielczości Chleba wskazuje na kilka sposobów orki, które gwarantują względnie udane plony.
Ideologia przejawia się szczególnie podstępnie w formie: zatem demokratyzacja i spłaszczanie nierówności w dostępie do kultury nie powinny stanowić jedynie zawartości dzieła, lecz równie dobrze (a nawet lepiej) mogą wyrażać się w tym, jak jest ono podane. Rozdzielczość Chleba lubi podawać dane na magnetycznym talerzu dysku twardego lub zimnej płycie karty pamięci. Za cel obraliśmy sukces ujmowany raczej w kategoriach wolumenu przygotowanych i rozdanych potraw niż śrubowania norm jakości. Przywiązanie do egalitarnych form dystrybucji zwalnia nas z obowiązku obsesyjnego pilnowania, czy zawartość dystrybuowana jest politycznie adekwatna (cokolwiek to znaczy). Myślę, że jest.
* * *
Jednym z wielu podziałów, jaki trapi lud ziemi polskiej, jest antagonizm między frakcją zorientowaną na import wartości a drugą, zorientowaną na produkty krajowe i tradycyjne. Z różnych przyczyn do tej pierwszej zaliczają się raczej ludzie lepiej sytuowani, ulokowani wyżej na drabinie społecznej. Znajdziemy tu również wybitnych artystów i intelektualistki, dla których interakcja z wyrobami lokalnymi jest rzeczą trudną. Łatwe skojarzenie „ludu” „polskiego” z czymś, co nieprzyjemne i nieprzystające do wspólnoty, w której chcielibyśmy się bawić, to okropne pójście na łatwiznę. Przez kraj winien być niesiony pielgrzymi kursor, który wskazuje pliki i aplikacje godne instalacji. Choć od materialnej pielgrzymki przez Nizinę Środkowoeuropejską oddziela nas ekran LCD, to łączy nas łącze, a pielgrzymka odbywa się przez router. Router jest piekarnią. Przetransferowanie papieża na ekran LCD nie spłaszcza jego papieskiej persony – można nawet powiedzieć, że dodaje jej nowych wymiarów. Papież przez Internet staje się papieżem „bardziej”, bo gest podniesionej dłoni, wcześniej kierowany do określonej wspólnoty, staje się teraz gestem w kierunku populacji czegokolwiek, Internetu rzeczy, jakichkolwiek form życia społecznego, które zechcą wpiąć sobie wtyczkę. Zacieranie granic między „nimi” a „nami” jest trudne. W związku z tym znacznie łatwiej wykonywać je w obecności produktów spożywczych, których niezakłócona dystrybucja ułatwia cieszenie się wzajemną obecnością bez pretensji o poprawny transfer danych.
Poza małą wspólnotą chleba, który dzielimy, że między sobą, kiedy trzymamy się za ręce, istnieje duża wspólnota chleba, którą nazywamy kulturą. Konserwatywna strategia to zamykanie wspólnot, ograniczanie dystrybucji, zwiększanie kosztów uczestnictwa. Postępowa – ułatwianie ekspozycji, niwelowanie hałd i zawalisk, poszukiwanie nowych kulturowych ekosystemów i kultywowanie istniejących zgodnie z normami sieci BitTorrent: każdemu według potrzeb, od każdego wedle możliwości. Dobrze skonfigurowany serwer (z ang. server, co oznacza osobę serwującą) jest w proponowanej tu wizji urządzeniem godnym naśladowania. Nie jest to wizja postpolityczna w liberalnym rozumieniu – raczej postludzka w latourowskim rozumieniu: to traktowanie wszechświata jako punktów, które potencjalnie i przy pewnym wysiłku można połączyć, tworząc więzi i związki (choćby frazeologiczne), których dotąd nie mieliśmy szansy doświadczyć. Celem nie jest homogenizacja, lecz mnożenie zaskoczeń.
W gminie (z niem. Gemeinde, co oznacza wspólnotę), z której pochodzę, piekarnia znajdowała się między cmentarzem a fabryką gumowego obuwia. Można wysnuć z tego morał, że rozdzielczość chleba jest przestrzenią między pracą a grobem, ale tego nie zrobię.
* * *
Piotr Puldzian Płucienniczak – artysta, animator kultury, doktor socjologii. Członek kolektywu Rozdzielczość Chleba.